Selfie uwalnia endorfiny, selfie sprawia, że się kochamy (swoje ciało, swoją twarz), dzięki modzie na selfie zdobywa się przyjaciół, fanów (wrogów i stalkerów też, ale kto by tam o tym myślał).
Dla pięknego selfie kobiety bardziej dbają o swój wygląd, podobnie jak panowie. Lepiej się odżywiają (by szczuplej wyglądać na zdjęciu), kupują droższe rzeczy, robią operacje plastyczne (bo nos z ujęcia od dołu jest za duży, podobnie jak szyja). Selfie zmienia świat!
A ja nie kupuję tej kultury. Szczególnie pozowania z dziubkiem na podobiznę kaczki. Nie znajduję nic pięknego w zdjęciu z rąsi. Wolę poprosić kogoś, by mi zrobił zdjęcie. Najczęściej jednak, zamiast swoich zdjęć, wolę mieć w aparacie fotografie chłopaka. I nie lubię, gdy ktoś mi robi zdjęcia. Bo brzydko wychodzę na nich.
Lubię, gdy na zdjęciu coś się dzieje. Gdy jest krajobraz, zdarzenie, zachowania, ludzie, zwierzęta. A nie twarz. I tylko twarz.
Pewnego razu w Rzymie, rynkowi sprzedawcy próbowali sprzedać mi selfie stick (kijek do selfie) za £20. Gdy zobaczyli moją minę od razu się oddalili w pośpiechu. Jednak musi być popyt na takie rzeczy. Ludzie uwielbiają się fotografować. Nawet najbardziej zakompleksiona osoba może uwielbiać przyglądać się w lustrze, wpatrywać w zdjęcia swojej twarzy, prosić o komplementy („te spodnie mnie pogrubiają, prawda? A moja twarz przy tych majtkach wygląda jak twarz zombie, czy nie?„).
Selfie to narkotyk dla narcyzów, to klucz do przynależności w grupie społecznej, bez selfie blogerki nie mogłyby zarabiać na kosmetykach. Więc idę sobie zrobić zdjęcie.